sobota, 13 września 2008

Nawrócenie racjonalne, czy namacalne doświadczenie Boga?

Od razu zaznaczam, że post ów jest dosyć osobisty i został poczyniony w afekcie.

Ostatnimi czasy, przeżywając różne perypetie (wzloty i upadki) związane z moją wiarą, zastawiam się dlaczego zabrakło mi w niej entuzjazmu. Wszystkie moje przemyślenia prowadzą do tego, czy ja kiedykolwiek przeżyłem moment tzw. nawrócenia. Wg. naszej Wikipedii:

Nawrócenie (gr. metanoia) - proces przemiany duchowej polegający na powrocie do religii, grupy lub społeczności, którą się opuściło w przeszłości.

Bardzo często, gdy pojęcie odnosi się do religii, nawrócony człowiek staje się gorliwszy niż przed "zwątpieniem", np. syn marnotrawny w religii chrześcijańskiej.

Skoro zatem w chwili kryzysu wiary człowiek potrzebuje się nawrócić, to jak może tego dokonać? Czy, ma to się odbywać na drodze racjonalnego i myślowego zrozumienia, że faktycznie bez Boga nic nie ma większego sensu, dlatego muszę wierzyć? Albo niczym w zakładzie Pascala, stwierdzić, że na dłuższą metę bardziej się "opłaca" żyć w przyjaźni z Panem Bogiem i zostać zbawionym, niż nie wierzyć, cieszyć się swobodą i wolnością od myślenia w kategoriach tego co wolno, a co jest grzeszne i zaryzykować tym samym wieczne potępienie?

A może po prostu modlić się o to i liczyć, że to Bóg wyjdzie z inicjatywą i doświadczy nas w naszym życiu, sprawiając, że na nowo staniemy się "gorący". Może zrzuci nas z pędzącego konia naszej bezrefleksyjnej egzystencji niczym św. Pawła.

No, ale co w tym czasie, gdy odczuwa się tęsknotę za bliskością z Nim i wydaje się że próbowało się prawie wszystkiego, aby przebić się przez ten swój religijny marazm i pada się niczym sparaliżowany w swojej bezsilności, czekając na nawrócenie, na to że przechodzący obok Jezus zatrzyma się i w końcu Cię uzdrowi. Jak zmuszać siebie wtedy do modlitwy, kiedy czuję się pustkę, jak chodzić na Mszę, gdy wydaje się to być marnowaniem czasu, jak rozmawiać z kimś o tym, że Bóg jest dobry skoro się go nie czuje? Jak wyrwać się z tego stanu w którym z jednej strony czeka nas bezsens bez Boga, a z drugiej nasza bezsilność wobec prób bycia z Nim, a on On sam odwleka swój uzdrawiający gest?